Adam Włodek (1922-1986)
Debiut z przygodami
Dzieje debiutu Wisławy Szymborskiej mogłyby zostać ujęte w formę sensacyjnej nowelki. Pierwsze wiersze nieznana nikomu poetka złożyła w redakcji „Dziennika Polskiego” na przełomie 1944 i 1945 roku. Witold Zechenter przekazał je Adamowi Włodkowi do zaplanowanego nowego czasopisma „Walka”.
Wiersze te nie wyróżniały się niczym nadzwyczajnym – co więcej były po prostu słabe. Tak słabe, że nie widzieliśmy możliwości wykorzystania żadnego z nich. nie byliśmy w stanie skontaktować się z autorką, ponieważ po jednej wizycie w redakcji „Dziennika” nie pojawiła się ponownie, a adresu też nie pozostawiła. Wetknęliśmy więc wiersze w jakiś zakamarek biurka na wypadek, gdyby jednak poproszono kiedyś o ich zwrot. Sądziliśmy, że sprawę można uznać za zakończoną. Innego zdania był jednak Witold Zechenter. Co on w tych nader przeciętnych wyprawkach rymotwórczych wypatrzył – pozostanie chyba na zawsze tajemnicą ówczesnego biegu jego myśli…. Dość na tym, że skoro w pierwszym numerze „Walki” nie zobaczył żadnego z interesujących go tekstów, przybiegł natychmiast do naszego pokoiku na czwartym piętrze, nie kryjąc bynajmniej niezadowolenia.
Udobruchaliśmy go tłumaczeniem, że żaden z rekomendowanych przez niego utworów „nie komponował się” w kolumnie, która przecież – jako pierwsza z zamierzonego cyklu publikacji – musiała stanowić swego rodzaju szyld przyszłej działalności zespołu. I znów sądziliśmy, że sprawę można uważać za załatwioną. Ale – chyba już na zasadzie przekory – pamięć Witolda Zechentera okazała się demonicznie precyzyjna. Po obejrzeniu drugiego numeru „Walki” pojawił się znów w naszym pokoiku. Tym razem próbowaliśmy go przekonać, że tasiemcowe wiersze początkującej rymotwórczyni a takimi istotnie były wszystkie przekazane nam teksty są zbyt obszerne jak na naszą ciasną przecież kolumnę. Jako wytrawny dziennikarz powinien przecież zrozumieć. Ale wytrawny dziennikarz i na to znalazł odpowiedź: „To może któryś dacie we fragmentach, może coś wytniecie, może coś skrócicie?” Uczepiliśmy się tej sugestii, chcąc już uwolnić Zechentera i samych siebie od dalszego zajmowania się błahą w końcu sprawą. I tegoż dnia, po południu, ubawieni szczerze całą historią – zabraliśmy się do roboty.
Pracowaliśmy do późnej nocy. Najsensowniejszym do „przeredagowania” wydał nam się mające dwie bite strony maszynopisu wiersz, pt. „Jacy?”. Szkoda, że nie zachował się jego „oryginał” można by urozmaicić te wspomnienia jakimś mikroskopijnym choćby studium porównawczym…. Dość na tym, że klecąc w nową całość powyjmowane z różnych partii tekstu zdania i fragmenty, osiągnęliśmy coś, co wreszcie można było zesłać do zecerni. Opatrzyliśmy to innym, nieco wymowniejszym, a zgodnym z intencjami autorki tytułem i wreszcie w trzecim numerze „Walki” z 14 marca 1945 ukazało się po raz pierwszy w druku nazwisko Wisławy Szymborskiej. Na drugi dzień po owej publikacji pojawiła się w naszym redakcyjnym pokoiku sama autorka. Ciekawi byliśmy, co powie nasza młodsza koleżanka na temat bezceremonialnego bądź co bądź potraktowania jej tekstu. Zaimponowała nam jednak swoją wspaniałomyślnością: uznała za wskazane pochwalić naszą „interpretację” jej utworu. Potem dopiero oświadczyła z humorem: „Ale myślę, że honorarium za ten wasz wiersz wypłacicie jednak mnie”
Już pierwsza rozmowa, jaka się w owym dniu wywiązała, uświadomiła nam, że intelektualne zaawansowanie tej młodej dziewczyny dystansuje po wielokroć jej dotychczasową praktykę poetycką. Dane nam było poznać kogoś, kto od pierwszego momentu potrafił wzbogacać nasze spojrzenie na wiele najistotniejszych spraw.
W dziesięć lat później, w jubileuszowym numerze „Dziennika Polskiego” pisała znana i ceniona powszechnie poetka. ( … ) do dzisiaj jestem przekonana, że gdyby ta moja pierwsza publikacja skończyła się klęską, nie odważyłabym się już nigdy po raz drugi pokazania komukolwiek moich wierszy.
"Radość pisania" - oryginał Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las? Czy z napisanej wody pić, która jej pyszczek odbije jak kalka? Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy? Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta spod moich palców uchem strzyże. Cisza - ten wyraz tez szeleści po papierze i rozgarnia spowodowane słowem "las" gałęzie. Nad białą kartką czają się do skoku litery, które mogą ułożyć się źle, zdania osaczające, przed którymi nie będzie ratunku. Jest w kropli atramentu spory zapas myśliwych z przymrużonym okiem, gotowych zbiec po stromym piórze w dół, otoczyć sarnę, złożyć się do strzału. Zapominają, że tu nie jest życie. Inne, czarno na białym, panują tu prawa. Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechce, pozwoli się podzielić na małe wieczności pełne wstrzymanych w locie kul. Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie. Bez mojej woli nawet liść nie spadnie ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka. Jest więc taki świat, nad którym los sprawuje niezależny? Czas, który wiąże łańcuchami znaków? Istnienie na mój rozkaz nieustanne? Radość pisania. Możność utrwalania. Zemsta ręki śmiertelnej. Wisława Szymborska
Notatki do „Radości pisania" Nie miej nadziei, że raz wystrzelone kule, których lotu tak zręcznie nie dopowiedziałaś, nigdy nie sięgną celu. B y ł e m w tamtym lesie; słyszałem huk, widziałem padającą sarnę. Tyle zachowasz dla siebie, ile ukryje szuflada; resztę będziemy czytać, a samo czytanie – sama obecność drugiego – pogmatwa ci plany. Ktoś przerwie każde milczenie, zajrzy za każdą kotarę. Najoczywistsze przenośnie zostaną wzięte na serio. Nie ocaleje nawet twoja żelazna wątpliwość. Dlatego nie ciesz się, że trzymasz w garści świat; to sztuczka perspektywy. Kochaj raczej rosnący bez ogrodnika krzak rozstajnej róży i echa bębnów. W końcu czy to nie piękne: móc powiedzieć komuś coś, czego nigdy by się nie wymyśliło? Michał Zapała
ZAKOCHANI - oryginał Jest nam tak cicho, że słyszymy piosenkę zaśpiewaną wczoraj: "Ty pójdziesz górą, a ja doliną..." Chociaż słyszymy - nie wierzymy. Nasz uśmiech nie jest maską smutku a dobroć nie jest wyrzeczeniem. I nawet więcej, niż są warci, niekochających żałujemy. Tacyśmy zadziwieni sobą, że coś nas bardziej zdziwić może? Ani tęcza w nocy. Ani motyl na śniegu. A kiedy zasypiamy, we śnie widzimy rozstanie. Ale to dobry sen, ale to dobry sen. bo się budzimy z niego Wisława Szymborska
ZAKOCHANI (wersja poprawiona) Jest nam tak cicho, nuty płyną W piosenkę śpiewaną, i drżymy: "Ty pójdziesz górą, a ja doliną..." Chociaż słyszymy - nie wierzymy. Nasz uśmiech nie jest maską zatarci a dobroć nie jest wyrzeczeniem. I nawet więcej, niż są warci, Niekochający - ludzkim cieniem. Tacyśmy zadziwieni sobą, że coś nas bardziej zdziwić może? Ani tęcza nocą. Ani motyl na śniegu Boże. A kiedy zasypiamy, we śnie widzimy Stalina Wielkiego. Ale to zły sen, ale to zły sen. bo się budzimy z niego Janek Miłek
"Są tacy, którzy" - oryginał Są tacy, którzy sprawniej wykonują życie. Mają w sobie i wokół siebie porządek. Na wszystko sposób i słuszną odpowiedź. Odgadują od razu kto kogo, kto z kim, w jakim celu, którędy. Przybijają pieczątki do jedynych prawd, wrzucają do niszczarek fakty niepotrzebne, a osoby nieznane do z góry przeznaczonych im segregatorów. Myślą tyle, co warto, ani chwilę dłużej, bo za tą chwilą czai się wątpliwość. A kiedy z bytu dostaną zwolnienie, opuszczają placówkę wskazanymi drzwiami. Czasami im zazdroszczę - na szczęście to mija. Wisława Szymborska
"Pracownia krawiecka" Są tacy, którzy sprawniej wykonują szycie. Mają w sobie i wokół siebie porządek. Na wszystko igłę i słuszną szpulkę nici. Odgadują od razu dla kogo, z kim, w jakim ściegu, którędy. Przyszywają guziki do jednych prawd, odpruwają z prawd niepotrzebnych Szyją tyle, co warto, ani chwili dłużej, bo za tą chwilą czai się tłum klientów mocny. A kiedy od Fechmistrza dostaną zwolnienie opuszczają pracownię krawiecką wskazanymi drzwiami Czasami im zazdroszczę – lecz trwa to krócej niż cięcie nożyc – ostre Agnieszka Kruszyńska
Kot w pustym mieszkaniu - oryginał Umrzeć - tego się nie robi kotu. Bo co ma począć kot w pustym mieszkaniu. Wdrapywać się na ściany. Ocierać między meblami. Nic niby tu nie zmienione, a jednak pozamieniane. Niby nie przesunięte, a jednak porozsuwane. I wieczorami lampa już nie świeci. Słychać kroki na schodach, ale to nie te. Ręka, co kładzie rybę na talerzyk, także nie ta, co kładła. Coś sie tu nie zaczyna w swojej zwykłej porze. Coś się tu nie odbywa jak powinno. Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. Do wszystkich szaf sie zajrzało. Przez półki przebiegło. Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło. Nawet złamało zakaz i rozrzuciło papiery. Co więcej jest do zrobienia. Spać i czekać. Niech no on tylko wróci, niech no się pokaże. Już on się dowie, że tak z kotem nie można. Będzie się szło w jego stronę jakby się wcale nie chciało, pomalutku, na bardzo obrażonych łapach. O żadnych skoków pisków na początek. Wisława Szymborska
Człowiek w świecie ciszy
Zabrać słuch - tego się nie robi dziecku Bo co ma począć dziecko W świecie bez dźwięków... Wspinać się na wysokie C Własnych możliwości. kąpać się w morzu wibracji, mieć oczy do słuchania... oddzielać mak od piasku wciąż i wciąż W poszukiwaniu podniety?! Trudne takie życie, niestety... Nic niby tu nie zmienione A jednak pozamieniane, Niby nie przesunięte A jednak inaczej postrzegane... I w ciemności odgłosy milkną. Dudnią kroki na schodach Ale ty ich nie słyszysz... Ręka położona na czyjejś krtani... Przerywa tę ciszę... Coś się tu nie zaczyna Nie toczy jak trzeba Coś się tu nie odbywa Jak powinno. Był kiedyś słuch...być może był, A potem nagle zniknął I uporczywie go nie ma. Do Kajetan się zajrzało. Przez gabinety przebiegło... Różne terapie sprawdziło. Nawet zakaz milczenia złamano Zabrało papiery I skargę na życie złożyło... Co więcej jest do zrobienia. Czekać! Niech no tylko wróci nadzieja. Niech się tylko pokaże. Już cały świat się dowie, Że warto jest marzyć! Ech...te obrażone uszy... Apostatą nie będę. Najpierw ostrożnie na palcach Później łaskawie Do Ciebie wszechświecie pobiegnę... Solenoid duszy Czy kogoś jeszcze los wzruszy... tych, co żyją w głuszy... Maria Durczak